jelly |
Wysłany: Wto 19:00, 19 Gru 2006 Temat postu: 'Biały zeszyt'. (M) |
|
dobra, jelly raczy was kolejną pracą ze swojego zbioru
smacznego!
Świat spokojniał. Wątpliwości utworzyły długi łańcuch którego przerwanie było niemożliwością. A więc, nieprzerwany, trwały został w kąt wyrzucony i zapomniany.
Kąt był już prawie pełen. I zakurzony.
Potem zagrała muzyka w harmonii wieczoru. Cicha, miła dla ucha, a tak wielki niepokój budziła.
Skrwawione słońce opadło ciężko za horyzont. I jak co dzień – wieczorna warta na szerokim parapecie, niepotrzebna, gorzka, z policzkiem przyciśniętym do zimnej szyby.
Nie wiem po co pełnię ta wartę. To jest zwyczaj i tradycja. Pusta, bezowocna tradycja która nic nie przynosi, ale wypełnia smutne wieczory.
Spadł deszcz. Na początku pojedyncze krople, potem ulewa.
Jak co wieczór zimna woda w wannie i gorąca herbata.
Pościel właściwie nie jest szorstka, ale jakaś obca. Chociaż od tak dawna w niej sypiam. Pod materacem trzymam stare białe zeszyty.
A deszcz ciągle pada. Jego krople spływają po twarzy tego aniołka co stoi na cmentarzu i wyglądają prawie jak łzy. Ja wolę myśleć że to łzy, a nie deszcz.
Robi się ciepło i na granicy snu jest trochę nadziei, że następnego dnia będzie inaczej, będzie lepiej. Ale nie będzie. Nigdy nie stał się taki cud. Więc poduszka jest mokra od łez, prawdziwych łez. Ale mniej obca.
Przychodzi sen, ukojenie, na jedną krótką chwilę, którą chciałabym zmienić w wieczność. Sen daje ukojenie dopóki nie przyjdzie w koszmar, który jest straszniejszy jeszcze niż rzeczywistość.
Budzę się nagle, drżę. I wydaje mi się, że gdzieś. Tam. Daleko. Odzywa się głos. Uspokaja. Tak mógłby brzmieć głos tego płaczącego aniołka.
Potem wpatruję się w ciemność, aż ciemność stanie się sufitem.
Przychodzi świt, a jego zimna szarość boleśnie uderza mnie w twarz. Wstaję z łóżka i staram się przełknąć kulę w moim przełyku. Nie jem śniadania. Nie jadam śniadań odkąd ciebie nie ma. Piję tylko kawę. Mocną i gorzką. Kiedyś nie lubiłam gorzkiej kawy. Teraz właściwie też nie lubię. Ale wolę.
Wpatruje się w nóż. Nie myślę o niczym. Tylko patrzę jak wpadające przez brudne okno promienie wschodu błyszczą na metalu. Niektórzy ludzie podcinają sobie żyły. Ale nie ja. Kiedy słońce pada mi na twarz zasłaniam zasłony w całym mieszkaniu. Nie lubię słońca odkąd ciebie nie ma.
Piszę w białym zeszycie o wystrzępionych kartkach. Zapomniałam mówić. Co się stało z moim głosem? Co się stało z moją duszą?
Biały zeszyt o wystrzępionych kartkach. W nim zamykam moje myśli. Bo one tną jak kosa. Jestem okaleczona.
Moje ciało ma dwadzieścia pięć lat. Moja dusza umarła przed wiekiem. Moje myśli zmieniają się na czarne litery w białym zeszycie.
Jestem okaleczona. Jestem sama odkąd ciebie nie ma. Zgorzkniała, może szalona. Zdesperowana. Jestem nikim. Ale jestem.
I mam myśli w białym zeszycie. |
|